Wynik wyborów prezydenckich we Francji jest dobrą wiadomością dla Unii Europejskiej i dla jej przyszłości. Francja będzie nadal wielkim, ważnym państwem w Europie. Jest też dobrą wiadomością dla Polski, bo oznacza, że rozwój Unii jest polityczną, społeczną i gospodarczą racją stanu wspólnoty – a Polska tego właśnie potrzebuje.
Pamiętajmy jednak, że za sześć tygodni są we Francji wybory do Zgromadzenia Narodowego. Jeśliby i w tych wyborach utrzymało się 30 proc. poparcie dla Front National pani Le Pen, to może być kłopot z utworzeniem rządu. Nie wiadomo jeszcze co prawda, ile uzyskają republikanie i socjaliści, ale już wiadomo, że wybory prezydenckie, to zaledwie pierwsza bitwa – wygrana, ale wojna nie jest jeszcze zakończona.
Natomiast niewątpliwie wybór Macrona oznacza, że w Unii należy się spodziewać przyspieszenia procesów integracyjnych. Jądrem integracji będzie euro-strefa i oczywiście Schengen. Deklaracje, które padały w trakcie kampanii prezydenckiej, ale przecież także wcześniej – po „spotkaniu weneckim”: że powinien być minister finansów euro-strefy, Europejski Fundusz Walutowy, osobny budżet dla euro-strefy, ba – niektórzy uważają nawet, że powinna powstać oddzielna dla euro-strefy – czytaj „ważniejsza” – część parlamentu europejskiego, oznaczają, że jak najszybciej musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, jak Polska ma się w tych warunkach zachować? Jak sobie ułożyć stosunki wewnątrz Unii?
Pamiętajmy, że stosunki z Francją są w fazie kryzysu. O naszych stosunkach z całą Unią też nie można powiedzieć, że są kwitnące. Wokół Polski nagromadziło się sporo – pojedynczo wydawałoby się niegroźnych – wydarzeń, które układają się jednak w pewien ciąg. Zaczęło się, jak pamiętamy, od wyprowadzenia flagi Unii Europejskiej przy inauguracji rządu pani premier Szydło. Potem były wypowiedzi, że flaga Unii jest „szmatą”, że Unii potrzebne są suwerenne państwa, i że na żadną głębszą integrację my się nie zgadzamy. Nie pozostała bez śladu zarówno nasza demonstracja w trakcie wyboru przewodniczącego Rady Europejskiej, jak i pewna odczuwalna nerwowość, czy rząd polski podpisze się pod Deklaracją Rzymską. Była wreszcie debata nad przestrzeganiem zasad państwa prawa w Polsce i postawa przedstawicieli PiS w trakcie debaty na temat Węgier. Może się więc okazać, że jest wystarczająco dużo czynników, by powstało przekonanie, że Unia Europejska jest z Polski systematycznie wypychana. Nowy prezydent Francji Emmanuel Macron podkreślał, że podstawą dalszej integracji są wspólne, europejskie wartości. Jeżeliby więc pojawiała się wola, by ten „ciąg” polskich zdarzeń ułożyć w całość, to może oznaczać rozwiązania dla nas niekorzystne. Tym bardziej, że przecież do ostatniej chwili te „demonstracje” naszej „suwerenności” oplecione były różnymi innymi, niemądrymi wypowiedziami, jak na przykład, że jeśli Macron wygra, to będzie długo musiał się starać, żeby przywrócić dobre stosunki z Polską, słynny wykład o tym, kto kogo uczył jeść widelcem, wspieranie w kampanii wyborczej pani Le Pen, „prawdy”, że euro jest niepotrzebne itp… Czego się więc obawiam, to tego, żeby to wszystko nie zawiodło nas ku katastrofie. Wypadnięcie Polski z Unii Europejskiej byłoby przecież dla nas katastrofą. Zwłaszcza, że nie ma alternatywy – nie mamy lepszego rozwiązania, ani nawet przynajmniej równie dobrego. Brexit dodatkowo komplikuje sprawę, bo udowadnia dość zasadniczo, że państwo, które występuje z Unii wcale nie poprawia swojej sytuacji. Natomiast generuje w Unii nastroje tego typu, że jeżeli ktoś stale kontestuje istotę Unii, albo daje do zrozumienia, iż w każdej chwili może zażądać wystąpienia, to proszę bardzo! Z tego punktu widzenia musimy bardzo uważać, żebyśmy nie zostali osamotnieni.
Na szczęście dosłownie w ostatnich dniach, w rządzie chyba następuje jakaś refleksja. Jeszcze nieśmiała – rząd ustami wiceministra spraw zagranicznych wysłał w stronę Francji zapewnienie, że wspólnie podzielamy wartości europejskie, że, owszem – są pewne różnice interpretacyjne, ale przecież nie dotyczą one istoty europejskiej idei. Wydaje się jednak, że po tym, co stało się w naszej europejskiej polityce w ciągu ostatniego półtora roku, słowa to za mało, że Unia i Francja będą oczekiwały czynów. Pewne symptomy nowego podejścia widać – na przykład wspólne otwarcie wystawy w Hanowerze przez panią Szydło i panią Merkel. To może być znak poszukiwania drogi na pozycje pro-unijne. Jako Polak życzyłbym sobie pełnego powrotu do Unii Europejskiej, ale jako polityk zdaję sobie sprawę, że to dla tego rządu może nie być łatwe. Jesteśmy więc w bardzo skomplikowanej, trudnej i rodzącej wiele znaków zapytania sytuacji. Co prawda poniekąd na własne życzenie, ale to nie zmienia istoty sprawy…
Prof. Bogusław Liberadzki, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
Tekst oryginalnie ukazał się na łamach "Trybuny".